Skok na dom za milion z Polką w roli głównej
„W ciągu 30 lat odkąd mamy to mieszkanie byliśmy obrabowani trzykrotnie. Nigdy jednak nie próbowano nam ukraść całego domu. O sprawie dowiedzieliśmy się, gdy żona odebrała telefon od nabywcy, który dopytywał ją o szczegóły transakcji”. Oto historia mieszkania, które niemalże zostało sprzedane za milion funtów.
Zwyczajne mieszkanie w angielskim stylu. Czerwona cegła, duże okna w białej ramie, czerwone drzwi. Piętrowe, trzy sypialnie, kuchnia, łazienka. Dawno temu były tu stajnie, ale potem przerobiono je na mieszkania. Dom jest położony w wąskiej, cichej alejce, a w linii prostej znajduje się kilkadziesiąt metrów na północ od Hyde Parku i ze względu na lokalizację jest niezwykle atrakcyjny.
Jego historia zaczyna się w 1982 roku, kiedy londyński bankier Hugo kupuje mieszkanie przy Clarendon Mews. Wraz z żoną Georginą pracowali wtedy w centrum Londynu, ale mieszkali poza miastem. Stąd wynikła potrzeba posiadania drugiego mieszkania w centralnej części Londynu. Pomieszkiwali zatem trochę tu, trochę tam. I tak aż do 2006 roku kiedy przeszli na emeryturę, i wizyty w Londynie nie zdarzały się już tak często.
Czasami Georgina spędzała tu kilka nocy, gdy wolontaryjnie poświęcała się pracy w szpitalu nieopodal. Ale kiedy wiek nie pozwalał już na aktywność społeczną, mieszkanie miesiącami stało puste. Zdarzały się włamania i dlatego małżeństwo zdecydowało się na wynajem. W międzyczasie nieruchomość przeszła na wyłączną własność Georginy. Ostatnio mieszkanie wynajmował niejaki pan Big, ale podobno nigdy się tam nie wprowadził. Pan Big, jak później się okazało, był postacią dość enigmatyczną. Zaraz po wynajęciu zniknął, a nazwisko i dowód, którymi się posłużył okazały się fałszywe.
Interes życia
Pod koniec 2014 roku mieszkaniem z czerwonymi drzwiami zaczęli interesować się ludzie z branży obrotu nieruchomościami. Nieznajomi przychodzili i oglądali budynek. Zaglądali do środka, zadawali pytania, a to o system ogrzewania, a to o własność gruntów. Czasem pytali o sąsiadów i czy okolica bezpieczna. 26-letni Benjamin z Hackney w dobrze skrojonym garniturze uprzejmie i z przejęciem odpowiadał na wszystkie pytania zainteresowanych. Oprowadzał ich, demonstrował, zapewniał i naturalnie zachęcał do kupna. Za każdą wizytę – jak przystało na profesjonalistę pośrednika – inkasował 50 funtów. On też, w imieniu właścicielki, podjął się przygotowania wszystkich dokumentów niezbędnych do sprzedaży nieruchomości.
Na chętnych nie trzeba było długo czekać. Już w listopadzie przyszli nabywcy, właścicielka z córką i Benjaminem spotkali się w biurze notarialnym, aby omówić szczegóły transakcji. Owszem, nieco dziwne było to, że właścicielka nie mówi ani trochę po angielsku, a córka tłumaczy jej zawiłości prawniczego języka, ale najważniejsze to ubić interes. Wszyscy się uśmiechali, podawali sobie ręce i wymieniali uprzejmości, bo wystarczy spojrzeć na to co dzieje się na londyńskim rynku nieruchomości, aby zrozumieć, że taka sprzedaż to góra pieniędzy dla wszystkich. Każdemu zależy na czasie, bo przecież takie oferty nie zdarzają się często. Cenę za nieruchomość ustalono na 950 tys. funtów. Sprzedawcy i nabywcy umówili się na spotkanie za kilka dni, aby sfinalizować zakup.
Przekręt życia
W międzyczasie niedoszli kupcy dzwonią do właścicielki, aby dopytać o szczegóły umowy. Ale Georgina, która odbiera telefon jest zaskoczona pytaniami. – Tak, to ona jest właścicielką. Nie, nie sprzedaje mieszkania przy Clarendon Mews – odpowiada. Wymieniają jeszcze kilka zdań i w końcu do rozmówców dociera, że ktoś próbuje ich wykiwać. I znowu wokół mieszkania z czerwonymi drzwiami pojawiają się ludzie. Oglądają, zadają pytania, tyle, że tym razem są ubrani w mundury i policyjne czapki.
Klika dni później, podczas umówionego spotkania w biurze notarialnym policja zastawia pułapkę i zatrzymuje trzy osoby. Kobieta, która podawała się za Georginie to 56-letnia Tamara – Polka mieszkająca w Croydon, jej córka, która w rzeczywistości jest jej synową, to 34-letnia Monika, także Polka. Obie, wraz z Benjaminem – rzekomym pośrednikiem, trafiają za kraty. Opuszczają areszt po wpłaceniu poręczenia majątkowego.
Podczas śledztwa wychodzą na jaw szczegóły przekrętu. Tamara u notariusza pokazała podrobiony paszport oraz prawo jazdy i w ten sposób podszyła się pod prawdziwą właścicielkę mieszkania. A ponieważ jej zdolność komunikowania się w języku angielskim nie gwarantowała sukcesu, razem z nią na spotkanie u notariusza przyszła jej synowa, która angielskim władała. Przynajmniej na tyle, aby przetłumaczyć starszej kobiecie, że wszystko idzie w dobrą stronę. Reszty dopełnił Benjamin, u którego w domu policja znalazła sfałszowane dokumenty potrzebne do sprzedaży mieszkania.
Przetrącone słupy
Z początku obie kobiety wszystkiemu zaprzeczały. W końcu cała trójka przyznała się do próby wyłudzenia, choć Tamara utrzymywała, że została wynajęta przez kobietę o imieniu Amisha Singh. Za 3 tys. funtów miała odegrać rolę właścicielki mieszkania. Tego oraz tożsamości tajemniczej kobiety nie udało się potwierdzić. Kilka razy zwrócono uwagę w sądzie, że cała operacja była dokładnie przygotowana, dokumenty starannie podrobione i tylko przypadek sprawił, że wszystko wyszło na jaw. Ciężko sobie wyobrazić, aby ta trójka potrafiła tak skrupulatnie przygotować całe przedsięwzięcie.
Choć brak na to dowodów, to na procesie pojawiły się opinie, a nawet sugestie, że w procederze miały swój udział osoby trzecie. Najprawdopodobniej to one zaplanowały i przygotowały cały przekręt i to do nich popłynęłyby pieniądze, gdyby się udał. Plan miał tylko jeden słaby punkt: ktoś musiał pojawić się u notariusza z podrobionym paszportem i dokumentami własności mieszkania. Istniało ryzyko wpadki, dlatego potrzebne były tzw. słupy, czyli osoby, które za wynagrodzeniem zgodzą się uczestniczyć w przestępstwie i w razie czego wezmą na siebie odpowiedzialność. I w ten oto sposób Tamara, Monika i Benjamin wylądowali na początku tego roku na ławie oskarżonych Southwark Crown Court.
Łzy oszusta
To były trzy rozprawy. Na pierwszej w lutym sąd uznał winnym Benjamina z Hackney, bo ten od początku przyznawał się do winy, a jego udział w procederze był bezsporny. Na drugiej rozprawie w marcu za winną uznano Monikę, która, mimo że z początku wszystkiemu zaprzeczała, na rozprawie przyznała się do fałszerstwa i oszustwa. A na trzeciej sprawie w kwietniu sąd uznał Tamarę winną fałszerstwa, oszustwa i posługiwania się sfałszowanymi dokumentami. Obie kobiety podczas procesu często płakały, przepraszały za swój postępek i oczekiwały litości. Dwa lata więzienia w zawieszeniu na dwa lata, grzywna w wysokości 250 funtów oraz prace społeczne – na ostatniej sprawie, 27 kwietnia, cała trójka usłyszała taki dość pobłażliwy wyrok.
Wokół domu z czerwonymi drzwiami zrobiło się spokojnie. Ludzie przestali się nim interesować. Tylko właściciele wciąż zachodzą w głowę, jak to możliwe, że ktoś im sprzed nosa prawie ukradł dom wart milion funtów.
Paweł Chojnowski | Goniec.com