Kto kogo szpieguje?
Sąd w Plymouth pod koniec marca skazał Marcina K. na cztery i pół roku więzienia za włamanie oraz kradzież dokumentów, które potem próbował sprzedać swojemu rządowi. K. chciał szpiegować dla Polski, a przynajmniej tak mu się wydawało.
Polak włamał się do mieszkania swojego sąsiada Shana Spencera, inżyniera w Royal Navy na początku ubiegłego roku. Znali się wcześniej, stąd K. wiedział czym zajmuje się Spencer. Z mieszkania wykradł plany konstrukcji ponad dwudziestu atomowych łodzi podwodnych typu Trafalgat i Astute. Potem skontaktował się z ambasadą polską, żeby je sprzedać. Polacy jednak zawiadomili brytyjskie Secret Service, dlatego na umówione spotkanie zamiast przedstawiciela polskiego rządu przyszedł agent MI5. Polak zażądał 50 tys. funtów za skradzione plany i zaznaczył, że to dopiero początek współpracy, bowiem miał dostęp do większej ilości dokumentów. Został aresztowany zanim opuścił hotel.
Podczas kilkudniowej rozprawy wyszły na jaw nowe okoliczności, jak choćby to, że Marcin K. był już karany w Polsce za włamanie i kradzieże. Zaskakująca okazała się także linia obrony K., bowiem utrzymywał, że całe zdarzenie zostało zaaranżowane przez niego na potrzeby książki, którą zamierzał napisać. Książki o tematyce szpiegowskiej oczywiście. Sąd ocenił, że wyciek dokumentów oznaczonych klauzulą RESTRICTED (pierwszą i najniższą z chronionych poziomów tajności informacji) mógłby mieć wpływ na operacje wojskowe, mimo że K. próbował je sprzedać zaprzyjaźnionemu rządowi.
I choć sprawa Marcina K. wydaje się mało poważna czy nawet komiczna to dotyka ciekawego problemu zaufania, a raczej jego braku w relacjach państw – sojuszników. Rządy zaprzyjaźnionych państw szpiegują się nawzajem, czasem zagrywają nieczysto i bezlitośnie.
Każdy każdego
– Francja to „Imperium Zła”, jeśli chodzi o kradzież technologii i Niemcy to wiedzą – tak określił działania francuskiego wywiadu gospodarczego na terenie Niemiec, dyrektor generalny niemieckiego producenta satelitów OHP Technology, Berry Smutny. Według amerykańskich depesz dyplomatycznych, które ujrzały światło dzienne dzięki portalowi WikiLeaks, to nie Chiny czy Rosja wyrządzają największe szkody niemieckiej gospodarce, ale właśnie Francja. Zresztą masowa skala francuskiej inwigilacji rozlewa się też na inne kraje europejskie oraz USA. Rząd w Paryżu jawnie szkoli menadżerów w zakresie wywiadu gospodarczego, a jego ścisłe związki z biznesem są powszechnie znane.
Były szef francuskiej agencji wywiadowczej Pierre Marion przyznał w wywiadzie telewizyjnym, że w obszarze ekonomii i technologii nie ma miejsca na przyjaźń. Tutaj każdy szpieguje każdego. I tak Niemcy, obok Francji, uważają USA za głównego – wśród przyjaciół – szpiega w zakresie technologii. Według Francji, to Chiny i USA wyrządzają najwięcej szkód jej gospodarce. Przykład Chin, które swoją potęgę gospodarczą zbudowały w dużej części na pomysłach skradzionych innym potęgom jest zrozumiały, ale Stany Zjednoczone to sojusznik, z którym przecież niedawno Niemcy i Francja, w ramach Wspólnoty Europejskiej, negocjowały warunki Transatlantyckiego Partnerstwa Handlowego i Inwestycyjnego. Na tym nie koniec, bo służby wywiadowcze USA dużo bardziej, niż gospodarką przyjaciół z Unii Europejskiej, interesują się ich polityką oraz obywatelami.
Puszka Pandory
O tym, że Amerykanie szpiegują nie tylko swoich wrogów i nie tylko w celu zwalczania terroryzmu, świat dowiedział się w czerwcu 2013 roku, gdy na światło dzienne zaczęły wychodzić rewelacje byłego pracownika Urzędu Bezpieczeństwa Narodowego Stanów Zjednoczonych (NSA) – Edwarda Snowdena. Po prasowych publikacjach dotyczących systemu kontroli danych internetowych PRISM, Brukselą wstrząsnęła wiadomość, że NSA podsłuchuje dyplomatów Unii Europejskiej w Waszyngtonie i w placówkach ONZ w Nowym Jorku, a także przechwytuje ich pocztę elektroniczną. Na Biały Dom posypały się wyrazy oburzenia i żądania wyjaśnień, a Amerykanie na poważnie zaczęli się zastanawiać, co jeszcze wie Snowden. Jak się niebawem okazało, to był dopiero początek.
W ciągu kilku następnych dni wyszło na jaw, że amerykański wywiad szpieguje państwa członkowskie na niewyobrażalną skalę. Maile, smsy, rozmowy milionów obywateli państw europejskich codziennie trafiały do NSA. I podczas gdy ambasadorowie USA w stolicach europejskich tłumaczyli się z prasowych doniesień, Snowden szykował kolejną bombę: od 2002 r. Amerykanie podsłuchują telefon Angeli Merkel. Zdecydowany sprzeciw i oburzenie strony niemieckiej pokazują, jak poważne były zarzuty. Padły stwierdzenia o nadszarpniętym zaufaniu, a nawet o kryzysie na linii Berlin – Waszyngton. Kilka miesięcy później w Berlinie wybuchła kolejna afera szpiegowska, gdy odkryto, że pracownik niemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej sprzedawał Amerykanom tajne dokumenty.
Według informacji Snowdena, USA prowadzi inwigilację na trzy sposoby. Po pierwsze podsłuchuje przywódców i rządy państw, po drugie sabotuje firmy produkujące urządzenia szyfrujące, by potem łatwiej je złamać i po trzecie masowo zasysa dane cyfrowe dotyczące milionów obywateli. Co ciekawe, według tych samych informacji wywiad niemiecki mógł pomagać w zbieraniu danych swoich obywateli przez Amerykanów. Dlaczego miałby to robić? Bo po 11 września 2001 z informacji, które w ten sposób zdobywa NSA korzystają kraje Unii, które wpierają USA w walce z terroryzmem.
Tymczasem, rozpoczęły się rozmowy o wolnym handlu między USA a UE i dla wszystkich (poza europosłami, którzy opowiedzieli się za zawieszeniem negocjacji z powodu afery podsłuchowej) było oczywiste, że trzeba usiąść do stołu i zacząć rozmawiać.
Oczy szeroko otwarte
Nieco wcześniej, na unijnym szczycie Paryż i Berlin zasugerowały pozostałym stolicom europejskim potrzebę porozumienia z USA, co do zasad współpracy wywiadowczej, chociaż tak naprawdę zarówno Paryż, jak i Berlin, po cichu liczyły na wejście w struktury sojuszu wywiadów, jaki łączy państwa anglosaskie. I właśnie po demaskacji działań szpiegowskich w Niemczech w ramach rekompensaty, to przed Berlinem pojawiła się szansa na wejście do tego grona.
Chodzi o tzw. Sojusz Pięciorga Oczu, w którym od 70 lat współpracują ze sobą USA, Wielka Brytania, Kanada, Australia oraz Nowa Zelandia. Pierwsze oficjalne informacje o jego działaniu pojawiły się w 2005 roku, ale sojusz w obecnej formie zawiązał się w 1956 roku, a jego początki sięgają amerykańsko-brytyjskich zmagań podczas drugiej wojny światowej.
Wzajemna wymiana informacji między służbami wywiadowczymi odbywa się przy założeniu, że członkowie paktu nie szpiegują się nawzajem, chyba że na wyraźną prośbę zainteresowanego członka sojuszu, bowiem gdy NSA w świetle amerykańskiego prawa nie może podsłuchać swojego obywatela, prosi o pomoc Brytyjczyków i odwrotnie. To sprytne rozwiązanie sprawia, że sojusz stoi ponad krajowym prawem państw-członków, a przynajmniej znacznie ułatwia jego ominięcie.
Od lat obserwuje się odchodzenie od zasady partnerstwa na rzecz dominacji Amerykanów w sojuszu. To głównie z ich kieszeni pochodzą pieniądze na organizację i utrzymanie globalnej sieci nasłuchowej ECHELON, a przechwycone dzięki niej dane trafiają najpierw do głównej siedziby NSA. Tam nadaje się im kategoryzację oraz stopień tajności, a następnie udostępnia innym członkom. Coraz częściej także Amerykanie wykorzystują swoich sojuszników jedynie do wstępnej obróbki danych analitycznych, gdyż strumień informacji jest tak szeroki, że NSA nie nadąża z ich analizą.
Pomimo tej ogromnej przewagi USA, korzyści płynące z członkostwa w sojuszu sprawiają, że wiele państw marzy o tym, aby dostać się do tego elitarnego klubu. Nie udało się to Francji Nicolasa Sarkozy’ego w 2007 roku, choć przez moment wydawało się, że będzie „szóstym okiem” sojuszu. Najprawdopodobniej nie powiedzie się to również Niemcom, bo entuzjazm Amerykanów ostygł, gdy tylko ucichło europejskie oburzenie rewelacjami Snowdena.
Paweł Chojnowski | Goniec.com
Fot: za Steve Rhodes, Creative Commons license